środa, 3 czerwca 2009

Czego to sie nie robi

Pare tygodni temu wybralismy sie z malym na wycieczke rowerowa no i oczywiscie nie obylo sie bez zakupu balonika przdstawiajacego ptaska. Radosci bylo po uszy bo ptaszydlo latalo malemu nad glowa i na kazde pociagniecie sznurka wracalo na ziemie. Niestety w drodze powrotnej ptasiek przywiazany za malym do siodelka,fruwajac zetknal sie z krzakiem i jego nedzne szczatki przyczolgaly sie za nami ostatkiem sil. W domu przeprowadzilismy wprawdzie operacje na rozdartym oku no ale po nadmuchaniu ptasiek przestal latac. Ta wydluzona agonia trwala jeszcze pare dni az wreszcie zdecydowalismy sie pozbyc zwlok ptaszyska. Wyobrazcie sobie smyka ,ktory przez kolejny tydzien zagladal do smietnika wolajac "titti rotto ciao ciao" czyli (ptasiek zepsuty czesc czesc) i machal do niego raczka na pozegnanie. Przy kolejnych wyprawach oczywiscie jak tylko widzial baloniki ciagnal mnie do nich wolajac titti. Nie chcialam mu kupowac kolejnego ptaszyska bo to juz nawet nie chodzi o 5 euro za zbawke ktora zyje dwie godziny, ale zeby mu oszczedzic kolejnego rozstania ze zwierzem. Tak oto powstal klon ptaska z resztek zoltego materialu i ze starych jaskow, nie lata ale mozna po nim skakac i spac na jego wielkiej glowie jak na poduszce. Przez krytyke i kontrole jakosci moj klon przeszedl bez obaw bo jak tylko zaczelam go wypychac maly zawolal "titti" i z radoscia wyrwal mi go z rak. To chyba byl najpiekniejszy komplement jaki otrzymalam za moje zdolnosci krawieckie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz